Czyli filozoficzne przemyślenia na temat natury tworzenia...
Wstęp.
Co pewien czas, wśród moich znajomych, temat ten samoistnie wypływa, najwyraźniej żądając od nas, byśmy go nie ignorowali, a wręcz przeciwnie- zastanowili się głębiej, pozwalając sobie, na dotarcie nawet do najbardziej absurdalnych wniosków, jakie mogą wykreować się w tak specyficznych głowach jak moi najbliżsi przyjaciele, znajomi...
Mowa oczywiście o Opowieści.
O jej specyficznej naturze, mocy...
Lecz może zacznijmy od samego początku.
Definicje słownikową, każdy zna, a jeżeli nie- bez trudu może spytać o nią Wujka Google, więc nie ma sensu z mojego przemyślenia robić pseudonaukowego bełkotu.
Osobom które nie są aktywne twórczo, oczywiście w kierunku pisania, prawdopodobnie ciężko jest zrozumieć czym opowieść staje się dla artysty., ciężko zobaczyć jak dojrzewa z nim, dorasta, rośnie w siłę i żąda wręcz od niego poświęcenia jej chwili czasu.
Opowieści żyją.
Realizują się dłońmi autora, krzyczą przez niego i żądają wypuszczenia ich z ciasnoty umysłu.
Są zachłanne.
Pożerają czas, trawią dusze i umysł artysty, wdrążają się w uczucia...
Wiele osób z którymi rozmawiałam, przyznaje wręcz, iż po pewnym czasie nie mają do końca kontroli nad swoją opowieścią.
Początkowo doskonale wiedzą co chcą napisać, mają w niej swój cel do którego dążą.
Jednak wszystko się zmienia kiedy dajemy jej życie, i pozwalamy by snuła się po kątach naszego domu, niezadowolona do końca z toru naszego myślenia.
Ewoluuje, wybucha euforią by znowu ucichnąć na kilka chwil.
I nagle autor orientuje się, że to co napisał, nijak się ma do tego co wcześniej przewidział.
Czasem jest niezadowolony i odrzuca swoje dzieło, niekiedy zaś nie może wyjść z podziwu...
Z podziwu jak jego luźne plany, słowa napisane, stają się nagle przesycone emocjami.
I nasuwa się teraz pytanie.
Co kontroluje opowieść? My?
Czy ona sama, poruszona jedynie naszą myślą, rodzi się i powoli dorasta, by nagle nieoczekiwanie dać o sobie znać?
W kolejnej części „Pałacu opowieści” postaram się przedstawić wnioski, do których ja i moi znajomi, dotarliśmy po wielu rozmowach na ten temat.
Opowiem też o samym terminie „Pałacu Opowieści”- skąd jest i co oznacza.
Mnie też to zawsze zadziwiało - coś tam pisałam, głównie jak byłam młodsza. Pisze, mam plan, mam zakończenie, a tu nagle się okazuje, że moje postacie naprawdę ŻYJĄ. Prawie słyszałam jak mówiły do mnie ;) Trochę to straszne :P
OdpowiedzUsuńCzasem trudno mi nie gardzić osobami, które nie są świadome potencjału i mocy słów. Nie nazywałabym takich ludzi artystami - artysta kontroluje i świadomie tworzy swoje dzieło.
OdpowiedzUsuńDanie się porwać opowieści, podarowanie jej swoich uczuć niweczy dzieło i odbiera osobie miano artysty?
OdpowiedzUsuńCóż, nie mogę sie z tym zgodzić. Nie mowa jest o braku kontroli, a pozwoleniu sie jej rozwijać.
Wszak wielcy pisarze, opowiadali o swoich doświadczeniach z Opowieścią właśnie w taki sposób- ożyła. Dałem życie, a ono teraz idzie dalej.
Czy wobec tego... S.King i wielu innych... nie są artystami?
Nie zgodziłabym się z poprzedniczką co do świadomego tworzenia dzieła. Artystów zawsze postrzegało się jako tych szaleńców, którzy dawali się ponieść wenie, mówiono o nich: natchnieni. To nie oni kontrolowali swoje myśli, tylko myśli kontrolowały ich, kiedy nie ważne gdzie, nie ważne kiedy, przychodziły do nich obrazy i myśli.
OdpowiedzUsuńTen, kto świadomie kontroluje swoje dzieło, to wyrobnik. nie sądzę, by było to pejoratywne określenie, a także zwykle wyrobnicy wiedzą więcej na temat składni, lepiej operują stylistyką, potrafią w lepszy sposób bawić się z tekstem... Ale za to nie potrafią umieścić w nim tej magii, która buduje się, gdy pozwalamy opowieści samej żyć i puszczamy ją, patrząc potem ze zdziwieniem jak sama się wije.
Dla mnie wyrobnik jest tym, kto posiadł technikę, a kto nie ma tej "iskry" czy - jak mówią - talentu. Za to ktoś, kto posiada talent, jest wizjonerem, a do tego ma świetną technikę, którą świadomie potrafi wykorzystać - taka osoba jest dla mnie artystą najwyższej próby. Biegłe władania językiem i umiejętność bawienia się słowami nie wykluczają magii - to bardzo stereotypowe i krzywdzące podejście.
OdpowiedzUsuńNie mówię, rzecz jasna, że nie ma wśród artystów szaleńców - tacy znajdą się wszędzie. Może nawet przebłyski świadomości własnego potencjału potrafią kogoś przerazić, tak samo jak wizje - to jednak świadczy tylko o słabości charakteru takiej jednostki i o szkodliwości wpływu otoczenia. Gdyby ludzie nie potępiali i nie bali się tak bardzo "odmienności" mogłoby być między nami więcej świadomych Artystów.
S. King nie jest dla mnie artystą, chociaż cenię sobie jego prozę jako naprawdę dobrą rozrywkę.
Och, ależ jedno w ogóle nie wyklucza drugiego.
OdpowiedzUsuńZdolność zabawy słowem, zdolność stworzenia logicznej powieści, a zarazem danie się tej opowieści ponieść. Pan Lem w swoich bajkach, bawił sie słowem tak zręcznie, iż po dziś dzień jestem zachwycona kunsztem jego "Bajek robotów"
Ale do konkretu.
Oddanie się opowieści, nie oznacza bełkotu pisarskiego, pozbawionego formy, nastawionego jedynie na wystrzelenie z siebie korowodu słów.
Ale nie o tym tu była mowa. Nie o formie, nie o warsztacie pisałam i nie to chciałam przybliżyć.
Chce oddać uczucia i niezwykłość samej opowieści jako formy literackiej, i jako coś z czym spotykamy si na co dzień.
Co do artystów, artyzmu i talentu... Każdy widzi to na swój sposób, każdy nazwie artystą kogo innego.
I nie ma w tym nic złego.
Dlaczego więc ci których artystą nie nazwiemy, są godni pogardy?
Dlaczego Ci co oddają się swoim emocjom pisząc, od razu posądzani są o brak wiedzy na temat mocy słów? Może ich oddanie słowom objawia się tak a nie inaczej?
Nie zrozum mnie źle. Ciesze się z owej krytyki, i postrzegam ją jako rozwijającą, więc mam nadzieję iż nie odbierasz jej jakoś osobiście.
He, he, no jasne, że nie osobiście ;>. Bardzo ciężko by było odebrać coś osobiście przez internet.
OdpowiedzUsuńWyjaśniam: rzecz o kunszcie, jego braku i wyrobnictwie jest odpowiedzią na komentarz Recenzatora, a konkretnie - na zdanie "Ten, kto świadomie kontroluje swoje dzieło, to wyrobnik".
Jasne, jedną rzeczą jest pasja i oddanie się opowieści; bezgranicznie cenię sobie zaangażowanie i ogień w sercu. Pisałaś jednak o braku kontroli i niespodziewanym zachwycie, co sugeruje jednak "wystrzelenie z siebie korowodu słów". "Dlaczego Ci co oddają się swoim emocjom pisząc, od razu posądzani są o brak wiedzy na temat mocy słów? Może ich oddanie słowom objawia się tak a nie inaczej?
" - tu po raz kolejny mogę przytoczyć Twoją wypowiedź o zaskoczeniu mocą własnego dzieła. Mistrzem będzie dla mnie ktoś, kto nie będzie zaskoczony, a usatysfakcjonowany tym, że oddał ogrom emocji tak precyzyjnie (jak zamierzał), że czytany uderza w niego ze zwielokrotnioną siłą.
Nie mówię też, że godny pogardy jest ten, kto nie jest artystą. Jasne, że nie. Godna pogardy jest dla mnie słabość objawiająca się brakiem kontroli. Nad własnymi słowami, nad sobą - szkoda mi też ludzi, którzy nie widzą własnego potencjału. Nie mam, oczywiście, na myśli tego, że są przez to mniej godni przyjaźni czy miłości - ich człowieczeństwo i znaczenie dla innych nie są moją sprawą. Dla mnie jednak nie są interesujący.
Mam nadzieję, że dotarł do Ciebie mój komentarz, bo czasem coś dziwnego dzieje się z blogspotem.
OdpowiedzUsuńCoś niechcący przestawiłam w ustawieniach, ale teraz powinno być dobrze.
OdpowiedzUsuńHm, no tak, nie sprecyzowałam o co mi chodziło. Miałam przed myślami postawę moją i mojej przyjaciółki - tak od siebie skrajnie różne, gdzie ona według mnie jest wyrobnikiem, a ja chciałabym pretendować do miana artysty. Ona do pisania podchodzi na zimno, spokojnie, każde słowo jest wyważone i przemyślane, w jej prozie nie ma śladu emocji, ponieważ ich tam nie umieszcza. Ona tworzy dzieło, ale nie wkłada w nie nic, prócz swoich umiejętności, dlatego nazywam ją wyrobnikiem (co więcej, przyjaciółka zgadza się z moim poglądem). Ja natomiast jestem artystką dlatego, że pozwalam wszystkiemu żyć i jestem czasem jedynie przekaźnikiem opowieści. Zdziwiona tokiem rozwoju, czasem zdziwiona tym, jak nieplanowane i pozornie przypadkowe pomysły łączą się w idealną całość. Pratchett pisał o tym, że Opowieść ma niesamowitą moc - cokolwiek by się nie zdarzyło, ona dąży nie tylko do bycia opowiedzianą, ale również do zakończenia, który jest z góry przez nią ustalone.
OdpowiedzUsuńCo ciekawe, mój podział na wyrobnika i artystę w żadnym wypadku nie jest dla żadnej ze stron krzywdzący. Osobiście uważam, że przy wspomnianym wyżej podziale na artystę i wyrobnika, to moja przyjaciółka pisze lepiej. Po prostu według mnie artystą jest ten szaleniec, który oddaje serce i duszę swojej pasji, podczas kiedy wyrobnikiem jest osoba, która robi to, doskonali swój kunszt, ale nie umie się w tym zatracić. Osobiście uważam, że milsze i lepsze jest zatracenie się, jednak jest to kwestia osobistego wyboru.
Co więcej, fakt, że jestem zdziwiona tym, jak potoczyła się fabuła, nie oznacza, że nie mam nad nią kontroli, ani na pewno słabości. Świadomie pozwalam opowieści po prostu się toczyć, ale kontroluję ją. Chodzi o coś innego. O pomysły, które przychodzą niespodziewanie, nagle, zupełnie znikąd i jak ten jeden pomysł może nagle skutecznie rozwinąć opowieść. Załóżmy, że planujesz opowieść, kiedy nagle zupełnie znikąd pojawia się jeden, praktycznie nie mający znaczenia pomysł. Wprowadzasz go jako dodatek, tak zwany "smaczek"... By potem okazało się, w przypływie kolejnych pomysłów, kolejnych przypadków, że ten jeden, pozornie błahy pomysł zaważył na tym, że Twoje dzieło wygląda diametralnie różnie od tego, co się na początku planowało.
Nie widzę w tym mojej słabości, szczególnie, że często te właśnie małe przypadki sprawiają, że moje pomysły są dużo lepsze, mniej typowe.
Jasne, w takim wypadku (kiedy pojawiają się smaczki, które odpowiednio i PRZEMYŚLANIE wprowadzone dodają uroku)to nazywa się raczej kreatywność niż brak kontroli, a kreatywność jest w cenie. Jeżeli autor się autentycznie sam zdziwi tym, jak potoczyła się fabuła (nie samym wpływem jej na innych - to można przewidywać, ale przewidzieć do końca się nie da) to, wybacz, ale jest dość nieudolny (chociaż, być może, z wielkim potencjałem).
OdpowiedzUsuńDla mnie zatracenie się w czymkolwiek, jak samo słowo wskazuje, jest zagubieniem siebie - nie mogę tego uważać za "milsze i lepsze" od czegokolwiek. Zwłaszcza, że można oddać duszę i serce tworzeniu, pozostając przy tym panem samego siebie, a z obsesji czy pasji uczynić niezwykłe narzędzie, jeżeli sprawnie się nim włada.
Co do pojęcia "artysta" - staram się nim nie szastać, sama pasja tworzenia nie wystarczy, przynajmniej nie mi. Zbyt wielu znam zapalonych grafomanów, wierszokletów i marnych rysowników.
Co do przypadku Twojego i Twojej przyjaciółki: nie mogę, rzecz jasna, ocenić tego sama, bo nie znam Waszych tworów, ale, jeżeli ona tych emocji świadomie tam nie umieszcza, bo nie to jest jej celem (nie dlatego, że nie potrafi) - to ona mogłaby być dla mnie artystką (w przypadku, gdyby jej proza okazała się dla mnie wartościowa). Uważam, że w pisaniu nie ma niczego ważniejszego od precyzji słowa, obojętnie czy w tekście chłodnym, czy pełnym emocji. Jeżeli ktoś podchodzi do pisania na zimno, ale spod jego pióra wypływa tekst nabrzmiały emocjami, soczysty i uderzający - a sprawą tego jest jego kunszt, znajomość ludzkich reakcji i zdolność obserwacji - nie będzie dla mnie wyrobnikiem, ale najprawdziwszym Artystą.
Co do Pratchetta - nie przepadam za bydlakiem, chociaż cenię go za kreatywność i wytrwałość. Nudzi mnie i żenuje jego proza, chociaż wiem, że wielu osobom może się podobać i widzę, że w jakiś sposób jest niezwykła.
OdpowiedzUsuńCo do Pratchetta, to kwestia gustu. Ciekawi mnie tylko skąd ten "bydlak". I dlaczego żenuje Cię jego proza.
OdpowiedzUsuńWidzisz, nie znając osoby tworzącej, mamy jedynie wgląd do tego, co nam przedstawia i na tej zasadzie rozróżniamy, czy jego dzieło nam się podoba, czy też nie. Tutaj możemy mówić, nie znając jego podejścia do pisania. Ja dzielę artystów i wyrobników ze względu na podejście, nie umiejętności. Dla mnie grafoman to grafoman - nie jest ani wyrobnikiem, ani artystą, bo przede wszystkim, nie jest dobrym pisarzem. Dopiero ceniąc jego dzieło (w tym wypadku szczególnie prozę) mogę dalej dowiadywać się o nim i próbować go zakwalifikować do tych kategorii. Osoba, która wkłada w swoje dzieło serce, ale wychodzi jej gniot, nie jest dla mnie artystą. Przede wszystkim, brakuje kunsztu i całej reszty. Zdaje mi się, że mojego "wyrobnika" traktujesz jako określenie pejoratywne, którym dla mnie ani trochę nie jest. Wyrobnik po prostu robi to, co robi dobrze, ale nie poświęca temu siebie. To założenie nie ujmuje niczego jego twórczości.
Ale z kolei osoba, która potrafi zatracić się w pisaniu i uzależnić od tego, też nie jest dla mnie kimś gorszym. A już na pewno nie stwierdzam, że jest nieudolny, jeśli czegoś nie przewidzi. Jest to dziwne podejście i nie zgadzam się z nim chociażby z powodu własnego podejścia do pisania. Jestem w stanie pisać przez nagromadzenie w sobie uczuć, jestem w stanie tworzyć dzieło, którego w ogóle nie zaplanuję i po prostu pisać na żywioł, korzystając z pomysłów, które wpadają do głowy w danej chwili. Fakt, że potem należy nanieść na to poprawki i pracować nad tekstem to zupełnie inna sprawa, ale nie uważam, by emocjonalność i swoboda w tekście czyniła ze mnie gorszego pisarza, niż osoba, która trzyma się wyznaczonego planu.
Swoją drogą, to, co widzi czytelnik, może nazywać kreatywnością. Jednak czytając, nie masz pojęcia, czy było to zaplanowane od początku, czy może pomysł był impulsem chwili, zatracenia, nagromadzenia emocji. To dla czytelnika nie jest ważne i równie dobrze może się okazać, że coś, co uważasz za objaw nieudolności, wkomponowane w tekst, który trzyma się kupy, odbierzesz jako kreatywność. Żadna z nas nie mówi o tym, żeby iść na żywioł i na siłę wpychać w tekst coś, co się zwyczajnie nie trzyma kupy, co nie jest logiczne ani sensowne. Bardziej chodzi o samo podejście do pisania i proces tworzenia, niż o sam efekt.
Jeżeli mówimy o prozie Pratchetta, mówimy o prozie która przedstawia problemy współczesności ( i nie tylko) w odbiciu krzywego zwierciadła. Wyolbrzymia je ,a niekiedy z drobnego faktu, który na co dzień znika wśród codziennych zdarzeń, czyni coś wynaturzonego/zabawnego/ zaskakującego.
OdpowiedzUsuńCo do artystów- warto zmierzyć się z jego definicją, skoro idziemy w stronę zimnej logiki.
No niestety muszę stwierdzić Muezzi, iż Twój pogląd niestety do mnie nie przemawia, a o wiele bliższe jest mi spojrzenie Recenzenta.
Nawet nie ma jak w tym wypadku odnaleźć "Złotego Środka", nie ma jak znaleźć w obydwu tych podejściach sposobu by połączyć logikę, z chaosem tworzenia.
Ale do poezji nie podchodziłabym dokładnie tak samo jak do okultyzmu. Gdzie wszystko musi być wyważone i nie ma miejsca na stracenie kontroli, jaki iż wtedy... rzeczywiście jest to jeno słabość.
Bydlak jest określeniem żartobliwym. Proza Pratchetta żenuje mnie przez rozbuchanie - i to chyba tyle, lubię minimalizm.
OdpowiedzUsuńNie traktuję wyrobnika pejoratywnie, wręcz przeciwnie - znam wielu takich, zwłaszcza rysowników, bo tutaj to najbardziej widać. Polecam im zająć się rysunkiem technicznym, tak samo jak wyrobnikom literackim polecam zająć się publicystyką. Przydadzą się i wszyscy będą szczęśliwi. Obca mi jest taka postawa: jeżeli ja coś robię i mi na tym zależy, wkładam w to wszystko, co mam. A jeżeli mi nie zależy - nie robię. Chyba że muszę, ale to już nie jest tworzenie, do niego nikt nikogo nie zmusza.
Sama potrzeba pisania też nie jest zła, póki nie ona nami rządzi. Bardzo dziwi mnie zwrot "potrafi uzależnić", to dla mnie zupełny absurd. Rozumiem, że wyobraźnia i tak dalej, fantazja, pozwalanie sobie na luz i najdziksze pomysły, ale uzależnienie się od czegokolwiek jest negatywne i każdy człowiek to potrafi. Mało który potrafi się temu oprzeć. Nadal twierdzę, że jeżeli komuś wyjdzie coś przez przypadek, to jest trochę nieudolny. Jak niezdara, która potrąci wiadro z farbą i niechcący stworzy wcale niezłą, malowniczą plamę.
Co do kreatywności - przeważnie to jednak widać. Jeżeli ktoś umie wkomponować "impuls" w tekst, a później tak go przekształcić, że wygląda to tak, jakby było tam od samego początku - to też jest sztuka wymagająca czegoś więcej niż "zwyczajnej" pomysłowości.
Widzę też, że emocje są strasznie przeceniane, tak samo jak zatracenie - trochę wyświechtane słowo, zwłaszcza w przypadku takich jak mu młodych osób. Zawsze zastanawiam się co wyobrażają sobie ludzie, którzy pokazują mi swoje teksty, których głównym celem jest wylanie z autora emocji - że mnie to interesuje? Że jest w tym coś świeżego, zachwycającego? A jeżeli nie chodzi im o walory estetyczne czy intelektualne, a nie są moimi bardzo bliskimi znajomymi (których emocje, nawet najbardziej pospolite, są dla mnie ważne), niech lepiej nauczą się mówić o swoich emocjach przyjaciołom. Jedną sprawą jest realizowanie się jako twórca, bo prawdopodobnie wiele osób, zwłaszcza wrażliwych, tego potrzebuje, drugą sprawą jest wartość takiego tekstu - a tę, wbrew pozorom, można ocenić całkiem obiektywnie.
Myślę, że w pewnych kwestiach możemy się porozumieć - chociażby z tym pójściem na żywioł. Nie rozumiem jednak części Twojego ostatniego komentarza. Piszesz, że dzielisz pisarzy ze względu na ich podejście. Czy, kiedy jesteś czymś zachwycona i widzisz ogrom geniuszu w jakimś dziele, po zasięgnięciu informacji o tym, że autor, chociaż pełen pasji dla swojej sztuki, nie jest jej całkowicie oddany (bo ma kilka innych pasji - taki hobbysta z niego), stanie się dla Ciebie wyrobnikiem?
Z ciekawości, bo rozumiem, że piszesz... Można gdzieś przeczytać jakieś Twoje teksty (inne niż blogowe)?
Co do mojego podejścia - może się ono wydać dziwne, a ja bardzo krytyczna - nie ma jednak potrzeby pisać "niestety", kiedy się ze mną nie zgadzacie.
A poezja jest dla mnie najbardziej precyzyjną formą sztuki pisania i wymaga też największego wyważenia słów.
Moje prace - można. Na innym blogu, ale to też jest raczej sposób na przelanie myśli, nic konkretnego. Poza tym jedynie teksty stricte publicystyczne - raczej nie prezentuję swoich tekstów typowo prozaicznych w internecie, uznając, że może kiedyś, kiedy nieco nad nimi popracuję, zrobi się z nich coś lepszego, będzie to materiał do antologii.
OdpowiedzUsuńWidzisz, nawet, jeśli autor jest hobbystą i ma milion pasji, nie znaczy to, że w jego pisaniu nie ma włożonych emocji czy serca. Ale jeśli dowiem się, że jest on osobą, która pisze "na sztywno", to owszem, będzie wyrobnikiem. Czy może - rzemieślnikiem (w przerwie sięgnęłam po lepsze słowo, które chyba bardziej oddaje to, co czuję). I nie będzie mi to przeszkadzało budować mu pomniki i uwielbiać jego dzieła, nawet, jeśli będę wiedziała, że sposób jego powstawania tak różnił się od mojego. Bo w pewien sposób cenię osoby, które potrafią pisać na chłodno. Ja musiałam się tego długo uczyć, by tekst opracować bez potrzebnych do niego emocji. Potrafię to zrobić, ale nic mnie tak nie cieszy, jak przelanie emocji na papier. Nie w formie "jestem wściekła bo to to to i to", ale tak, by zakamuflować moje emocje w akcje, która rozgrywa się dookoła.
To działa w dwie strony. Utożsamiam się niekiedy z moimi postaciami, jestem w stanie być zła, kiedy one są złe, być smutna, kiedy stanie się coś strasznego. I dla mnie to jest właśnie powód, dla którego kocham to co robię. I jestem od tego uzależniona w taki sposób, że po prostu nie wyobrażam sobie życia bez pisania. Wydawałoby mi się puste i nieco przykre, takie.. Szare.
No, teraz to jest dosyć jasne, chociaż nadal nie mogę się z tym zgodzić. Jeżeli czyjeś prace będą mnie zachwycały, pobudzały intelekt i poruszały emocje - to będzie dla mnie artysta. Znam ludzi, którzy rysują niezwykle poprawnie i widzę, że wkładają w to serce, są szalenie dumni z własnego dzieła i spędzają nad tym całe dnie, ale brakuje mi tu iskry - nie w nich, ale w ich rysunkach. Są ładne i poprawne - i chyba tyle. I to będą dla mnie wyrobnicy z opanowanym warsztatem, całym swoim istnieniem oddani tworzeniu - nigdy nie wyniosą się ponad przeciętność.
OdpowiedzUsuńNie mam na myśli tego, że emocje są złe. Jasne, że nie są. Zmuszają nas do przeróżnych działań, budzą w nas coś, czego się nie spodziewaliśmy. Nie zatracać się w nich, ale wykorzystywać ich siłę do pisania precyzyjnie - to jest dla mnie najlepsze.
Szkoda, że nie można przeczytać Twojej prozy w internecie. Chętnie bym się z nią zapoznała.
Mogę odesłać do mojego bloga, na którym w zamierzeniu, docelowo, kiedyś jakieś opowiadania mają się pojawiać. Ale nie wiem, ile można będzie na nie czekać..
OdpowiedzUsuńPoza tym, mimo świadomości swojego potencjału, nie jestem pewna, czy by Ci się podobało :P
Odeślij, odeślij. Mimo wszystko, moja internetowa egzystencja nie służy jedynie kontemplacji dziełek i dzieł, ale też poznawaniu wszelkich przejawów ludzkiej natury ;>. Poza tym, a nuż mi się spodoba!
OdpowiedzUsuńwww.wieza-radosci.blog.pl
OdpowiedzUsuńA nuż, może. Tyle, że ja jednak tworzę pod wpływem impulsu. Daję się ponieść, nie wiedząc, co czeka za rogiem. Tworze postacie, które mnie zaskakują. Których reakcji nie tworzę przed daną sytuacją, a po prostu daję im samym swobodnie reagować. Jest to dość skomplikowane i sama nie wiem, jak to się dzieje.. Po prostu kiedy już dochodzi do tej sytuacji, okazuje się, że jednak postać zareagowała inaczej, niż planowałam - i okazuje się, że jest to bardziej zgodne z ich charakterem i ich sposobem bycia.
Na blogu odsyłam do tekstu "Niegasnąca potrzeba pisania" z grudnia. Masz tam nie tylko mój sposób postrzegania pisania i to, w jaki sposób jestem od niego uzależniona, ale również próbkę czegoś, co najbardziej przypomina fragment prozy, nie artykułu czy felietonu.
Chciałabym również podkreślić, że pisząc pod wpływem emocji nigdy nie udaje mi się stworzyć dwóch podobnych do siebie rzeczy. Po prostu za każdym razem wychodzi coś diametralnie innego.
Nie da się podzielić twórców na artystów i rzemieślników biorąc pod uwagę jedynie kwestię natchnienia. Nie da się patrzeć na sztukę jedynie z punktu widzenia romantycznych poetów, dla których podstawą było spontaniczne przelewanie emocji na papier. Artysta nie jest jedynie rodzajem szamana, który daje się opętać sztuce, chociaż oczywiście może nim być. Ale tak samo wartościowym twórcą jest osoba, która do swojego pisania podchodzi jak do mozolnej pracy, wymagającej nie tyle natchnienia, co wiedzy, przygotowania, cierpliwości i tym podobnych. Zresztą niektórych rzeczy nie da się napisać od tak z biegu, po prostu dając się ponieść. Ostatecznie liczy się efekt. To, że delikwent wypluje z siebie kilkadziesiąt stron tekstu pod wpływem natchnienia nie zrobi z niego "prawdziwego artysty", tak samo zresztą nie pomogą mu roczne badania nad tym i owym. Grafomaństwo to grafomaństwo, niezależnie od tego czy jest natchnione czy wypracowane. Trudno też oddzielać artystów od rzemieślników przyjmując za kryterium "iskrę" albo "To coś", bo są to terminy delikatnie mówiąc niedokładne i tak naprawdę znaczą tyle co "podobało mi się." A ludzie mają różne gusta, jedni znajda iskrę w Pilipiuku, drudzy w Pynchonie, a trzeci w szpinaku przyklejonym do ściany. Podsumowując, nie da się wyznaczyć obiektywnej granicy pomiędzy sztuką a wyrobnictwem, tego rodzaju kategorie są całkowicie kwestią subiektywnej opinii danego czytelnika. Jeżeli już szukać jakiś podziałów, to pomiędzy porządną literaturą, a wspomnianym grafomaństwem.
OdpowiedzUsuńA mi sie wydaje, ze to, kim w naszym mniemaniu jest artysta pozostaje tak odrebna i osobista kwestia, jak to, ktory obraz Ci sie podoba, a ktory nie, lub jak urzadzisz swoje mieszkanie.
OdpowiedzUsuńPrzede wszystkim, powiedzialam, ze rzemieslnik nie jest okresleniem pejoratywnym w moim mniemaniu - ale wyglada na to, ze mimo wszystko wszyscy wlasnie tak podchodza do tego slowa. Jakby artysta mial monopol na piekno i wytwarzanie naprawde dobrych rzeczy. Artysta to artysta - dla mnie natchniony i szalony, opetany przez sztuke i poswiecony jej calkowicie. Czy to w romantycznej wizji poetow, czy tez w jakiejkolwiek innej formie, dla mnie artysta jest osoba, ktora ze swoja sztuka sie utozsamia, ktory ja kocha i stwia - az do przesady, na piedestale. Ale nigdy nie powiedzialabym, ze artysta jest dla mnie lepszy od rzemieslnika, bo po prostu wklada cale serce w tworzenie.
I przypominam: zaznaczylam, ze przede wszystkim, dziele tworcow na artystow i rzemieslnikow, kiedy juz moge stwierdzic, ze jest kims, kogo sztuka mi odpowiada. Dopiero wtedy, jesli mam mozliwosc i informacje, rozdzielam. Ale nikt, nigdy nie stracil w moich oczach, tylko dlatego, ze nie zatraca sie w sztuce.